OSZUKIWANIE KONSUMENTÓW
NASZ DZIENNIK 2024-10-10
Wprowadzenie zakazu nazywania produktów wegańskich nazwami produktów mięsnych jest niezgodne z prawem Unii Europejskiej.
Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej uznał, że wprowadzanie zakazów stosowania nazw artykułów spożywczych -typu kiełbasa wegańska czy steki sojowe - jest niezgodne z prawem Unii Europejskiej. Sprawa dotyczy przepisów, które Francja przyjęła w 2022 roku. Miały one na celu ochronę nazw tradycyjnych potraw tamtejszej kuchni. Miały też bronić konsumentów przed wprowadzaniem ich w błąd.
Zaraz po zatwierdzeniu przepisów zareagowały środowiska wegańskie i tamtejsze lobby. Wsparli je także producenci żywności roślinnej. Przepisy były kwestionowane na gruncie prawa francuskiego, a sprawa znalazła swój finał w TSUE. -To jest zwyczajne oszustwo konsumenta. Uważam, że taki trend należy zahamować. Jeśli ktoś chce zjeść coś wegańskiego, niech to się tak nazywa. Dlaczego osoby walczące z konsumpcją mięsa i hodowlą zwierząt nagle podszywają się pod te produkty? Ludzie wybierają to, co jest smaczne, zdrowe, i to, co znają od zawsze. Dla mnie to fałszowanie żywności. Podobnie jak nazywanie napoju sojowego „mlekiem" -zwraca uwagę w rozmowie z „Naszym Dziennikiem" Szczepan Wójcik, prezes Instytutu Gospodarki Rolnej, przedsiębiorca rolny.
TSUE uznał, że ograniczanie działalności producentów żywności wegańskiej i roślinnej jest niezgodne z przepisami gospodarczymi UE.
Jerzy Chróścikowski, senator Prawa i Sprawiedliwości, wskazuje, że producenci, rolnicy i hodowcy doskonale zdają sobie sprawę z tego, iż produkty pochodzenia zwierzęcego i roślinnego powinny być nazywane zgodnie z ich faktycznym składem. - Od wieków stosowano jasne nazewnictwo, które powinno pozostać nienaruszone.
Nawet mięso powinno być oznaczone procentowo, aby konsument wiedział, ile go jest faktycznie w danym produkcie -akcentuje nasz rozmówca.
Niemniej decyzja TSUE daje szansę państwom członkowskim na ucywilizowanie rynku spożywczego. Okazuje się, że sędziowie nie widzą przeszkód w opracowaniu jasnych definicji tego, czym jest stek, kiełbasa i każdy inny produkt spożywczy. Zobowiązywałyby one producentów do tego, aby opakowania z żywnością oznaczać zgodnie ze sposobem produkcji żywności i jego składem. - Rządy powinny określać, co jest czym, aby konsument wiedział, co kupuje. Stek powinien być stekiem, a kotlet sojowy kotletem sojowym. To kwestia uczciwości i bezpieczeństwa. Klarowne definicje są potrzebne, żeby nie wprowadzać ludzi w błąd. To absolutnie konieczne, by każdy konsument miał pewność, za co płaci i co finalnie ląduje na jego talerzu - zauważa Szczepan Wójcik. Nie jest to nowy pomysł. Jak zaznacza Jerzy Chróścikowski, postulaty przygotowania konkretnych definicji produktów spożywczych - tak, aby nazwy odpowiadały składowi -pojawiają się również w Polsce. - Walka o to, aby mleko było nazywane tylko mlekiem pochodzenia zwierzęcego, a nie kokosowym czy innym, toczy się od lat. Rozumiem, że przemysł dostosowuje się do potrzeb konsumentów, ale my powinniśmy zadbać o to, żeby zachować tradycyjne nazewnictwo -akcentuje senator PiS. Jak stwierdza, „niestety, orzeczenia TSUE często idą wbrew naszym interesom, zmuszając nas do akceptacji nowych trendów".
Pomysł wprowadzenia jasnych definicji już krytykuje lobby wegańskie. Można się więc spodziewać, że będzie wyszukiwać kolejne sztuczki prawne, aby tylko zablokować zmiany, które chronią konsumentów i producentów tradycyjnej żywności.
Rafał Stefaniuk