Rolnicy zostali zdradzeni
naszdziennik.pl 2025-07-14
ROZMOWA z Jerzym Chróścikowskim, senatorem Prawa i Sprawiedliwości
Czy podpis ministra Adama Szłapki pod wspólnym oświadczeniem rządów Polski i Francji, w którym zaakceptowano umowę z Mercosurem, to skandal?
– To policzek wymierzony polskim rolnikom. Jeszcze wczoraj słyszeliśmy z ust rządzących głośne deklaracje troski o wieś, wsłuchiwania się w głos protestujących na granicach i w miastach rolników. A dziś, po cichu, bez choćby cienia konsultacji społecznych, podpisują się pod porozumieniem, które otwiera drzwi towarom z Ameryki Południowej – tanim, często produkowanym w warunkach nieporównywalnych z unijnymi standardami. To zdrada interesów polskiego rolnictwa. Mamy sytuację, w której Warszawa i Paryż dogadują się ponad głowami ludzi ciężko pracujących na własnej ziemi, a minister Adam Szłapka – zamiast bronić naszej produkcji rolnej – legitymizuje układ, który może ją pogrążyć.
Ale Polska i Francja mają domagać się mechanizmów ochronnych dla wrażliwych branży rolniczych.
– Nie wystarczy rzucić rolnikom kilku obietnic o rekompensatach. Jakich rekompensatach? Kiedy? Z jakich środków? Może jakiś miliard się znajdzie, może za rok, może dwa… Ale pewne jest jedno: straty będą od razu, realne i dotkliwe. Kto weźmie odpowiedzialność za upadające gospodarstwa, za kolejne fale bankructw? Nie są to decyzje podjęte z myślą o zrównoważonym rozwoju. Tu widać wpływy – i to bardzo wyraźnie – potężnych grup przemysłowych, które lobbują za tym, by otwierać rynki zbytu w Ameryce Południowej, nawet kosztem europejskiego rolnictwa. To pokazuje, jak daleko sięga to przemysłowe lobby. Bo wygląda na to, że już sięgnęło aż po kancelarie rządowe w Warszawie i Paryżu.
W interesie Polski leży zablokowanie umowy z Mercosurem, nawet jeśli oznaczałoby to otwarty konflikt z Brukselą i Berlinem?
– Jeśli Polska naprawdę chciała zatrzymać tę umowę, to od dawna powinna była budować koalicję co najmniej 4 państw, reprezentujących łącznie przynajmniej 35 proc. ludności Unii Europejskiej. To tzw. mniejszość blokująca – był to jedyny realny sposób, by do tego porozumienia nie doszło. I niestety – rząd Tuska tego nie zrobił. Miał czas, miał instrumenty, miał unijną prezydencję w ręku, ale nie wykorzystał tego kapitału politycznego. Pokazuje to słabość i brak poważnego przygotowania do prowadzenia gry na europejskim poziomie. Uczestniczyłem ostatnio w Brukseli w spotkaniu Copa Cogeca – tam usłyszeliśmy jasno: umowa z Mercosurem nie zostanie odrzucona. Będzie wdrażana, podlegać będzie pewnym korektom, ale kierunek jest jeden. Mało tego, Bruksela ma kilka wariantów na wprowadzenie tej umowy – może ją „rozparcelować”, może przyjąć ją etapami, może nawet obejść parlamenty narodowe, dokładnie tak, jak to zrobiono wcześniej z umową z Kanadą. Wtedy wszystko wdrażano na raty, najpierw „tymczasowo”, a po trzech latach – już na dobre. Mechanizmy są gotowe, a decyzje mogą zapaść bez pytania krajów członkowskich o zgodę.
Dlaczego rolniczym organizacjom w poszczególnych krajach nie udało się wywrzeć realnej presji na swoje rządy w sprawie umowy z Mercosurem?
– Bo zabrakło politycznego wsparcia społeczeństw. Podczas rozmów na forum Copa Cogeca, kiedy spotkaliśmy się z przedstawicielami największej niemieckiej organizacji rolniczej – potężnej i wpływowej DBV – usłyszeliśmy coś, co doskonale oddaje tę sytuację. Ich przewodniczący mówił wprost: „My, rolnicy, jesteśmy przeciwko tej umowie. Ale nie mamy społecznego zaplecza, by skutecznie protestować. Niemieckie społeczeństwo nie poprze naszego sprzeciwu. Ludzie są zmęczeni kryzysem, chcą ożywienia gospodarczego i nie będą się solidaryzować z rolnictwem, które – ich zdaniem – jakoś sobie poradzi”. I w tym właśnie tkwi sedno problemu. Nawet jeśli środowiska rolnicze miały jasno sformułowany sprzeciw, to nie miały z kim zawrzeć sojuszu. Politycy świetnie to wyczuli – wiedzieli, że nie stracą poparcia, odwracając się od wsi. A skoro wyborcy nie krzyczą, to i rządzący nie muszą słuchać. Nie znaczy to, że w tej rozgrywce rolnicy zostali sami – bez siły przebicia, bez medialnego wsparcia i bez społecznego poparcia. Dlatego dziś możemy mówić już nie o zatrzymaniu Mercosuru, ale co najwyżej o łagodzeniu skutków tej umowy.
Jak Pan interpretuje fakt, że to Francja – a nie Polska – poinformowała o akceptacji umowy z Mercosurem?
– Polska i Francja przez lata uchodziły za bastion interesów rolnictwa w Unii – dwa kraje, w których protestujący rolnicy potrafili wyprowadzić setki tysięcy ludzi na ulice, zablokować drogi i finalnie wstrząsnąć rządami. Moim zdaniem to nie przypadek, że to Francja poinformowała o tym fakcie. Spójrzmy na polską prezydencję w Radzie UE. Przeszła niemal bez echa. Inne kraje zwykle grają bardzo ostro: zgłaszają wnioski, szukają sojuszy, a przynajmniej próbują negocjować na swoich warunkach. Nie chodzi o to, kto pierwszy napisał komunikat prasowy. Chodzi o to, kto rozdaje karty. A Polska rządzona przez Tuska, niestety, odgrywa rolę lokaja.
Komisja Europejska zapowiada, że w połowie lipca przedstawi nowy plan budżetowy. Coraz głośniej mówi się, że pieniędzy na rolnictwo może być mniej. Czy to realny powód do niepokoju?
– Niepokój to mało powiedziane. Jako przedstawiciele środowiska rolniczego już odbyliśmy pierwsze rozmowy z przedstawicielami komisarza ds. rolnictwa i nastroje są dalekie od optymizmu. Sytuacja budżetowa Unii jest napięta. Przed nami spłata gigantycznego długu zaciągniętego na KPO. To po 2027 r. ma pochłaniać około 10 mld euro rocznie. Do tego dochodzą rosnące wydatki na obronność, szacowane na kolejne setki miliardów. A w tym wszystkim rolnictwo ma zostać poszkodowane.
Jakie są oczekiwania rolników?
– Rolnicy oczekują jednego: by w tych trudnych warunkach udało się utrzymać choćby dotychczasowy poziom wsparcia – zwiększonego o inflację. I nie mówimy tu o żadnych luksusach. Inflacja zrobiła swoje – te same pieniądze mają dziś znacznie mniejszą wartość niż 7 lat temu. Tymczasem Komisja robi wszystko, żeby nas ograć. Społeczeństwo musi też coś wiedzieć: to, co jest nazywane dopłatami bezpośrednimi, tak naprawdę jest „rekompensatą za dobra publiczne”. Środowisko rolnicze ponosi olbrzymie koszty programów pisanych przez Brukselę i za to otrzymuje wyrównanie strat. Warto też wiedzieć, że ochrona środowiska czy bioróżnorodność, choć ważne, nie nakarmią Europy. Nakarmią ją dopiero rolnicy. Do tego mamy presję ze strony Światowej Organizacji Handlu (WTO), która od lat powtarza, że dopłat do funkcjonowania rolnictwa nie powinno być wcale. W praktyce oznacza mniej pieniędzy dla realnych producentów żywności.
I teraz najważniejsze: jeśli Unia nie utrzyma sensownego poziomu finansowania rolnictwa, to nie tylko rolnicy poniosą konsekwencje – zapłacą konsumenci. Po prostu. Bo jeśli nie opłaca się produkować, a polityka międzynarodowa mówi: sprowadzajcie tanio z zewnątrz, to rynek zrobi swoje. Tylko niech potem nikt nie pyta, gdzie się podziała europejska żywność – ta zdrowa, lokalna i jeszcze do niedawna dostępna dla każdego. Bez stabilnego wsparcia unijne rolnictwo zacznie się chwiać. A tanio nie będzie.
Dziękuję za rozmowę.
Rafał Stefaniuk